Do napisania na ten temat pobudziła mnie informacja zamieszczona na oficjalnej stronie Postawskiego Rejonowego Komitetu Wykonawczego (Białoruś). W zakładce „Znani ludzie Postawszczyzny” wymieniono m.in. byłych partyzantów radzieckich – Fiodora Markowa, Wasilija Osienienko i kilku innych. Tworzy to coś w rodzaju galerii bohaterów. Chciałoby się spytać, czym odznaczyli się ci i kilku innych partyzantów, którzy mają być powodem chluby dla mieszkańców rejonu?
Fiodor Markow, w przyszłości dowódca sowieckiej partyzanckiej brygady im. K. Woroszyłowa, urodził się 24 grudnia 1913 r. we wsi Kaczaniszki postawskiego powiatu. Jego ojciec, Grigorij Markow, był stolarzem i najwidoczniej zarabiał niemało, skoro stać go było na opłacenie nauki syna w gimnazjum nauczycielskim im. Józefa Piłsudskiego w pobliskich Święcianach. Tam młodzian zaczął czytywać nielegalną literaturę i pod wpływem poglądów lewicowych w 1934 r. wstąpił do nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (KPZB). W roku 1936 został aresztowany za działalność antypaństwową i był więziony w Berezie Kartuskiej, a później przebywał w wileńskim więzieniu na Łukiszkach. W 1939 r. został uwolniony i mianowany przez nowe władze na przewodniczącego Święcianskiego Komitetu Wykonawczego.
Fiodor Markow był deputowanym Zgromadzenia Ludowego tzw. Zachodniej Białorusi, obradującego w dziach 28-30 października 1939 roku w okupowanym przez źwiązek Sowiecki Białymstoku. Był członkiem tzw. Pełnomocnej Nadzwyczajnej Komisji, liczącej 66 osób, delegowanej na sesję Rady Najwyższej ZSRR w Moskwie, w celu przedłożenia uchwały Zgromadzenia Ludowego z prośbą o włączenie Zachodniej Białorusi w skład źwiązku Sowieckiego.
Po ataku Niemiec na ZSRR w 1941 r. uciekł na Wschód z Armią Czerwoną. Ukończył kurs dla dywersantów prowadzony przez NKWD we wsi Biełyje Wody (koło Briańska, Rosja) i z dwoma towarzyszami (w składzie grupy «170-Б») został skierowany za linię frontu do powiatu postawskiego. Jego grupa miała prowadzić działania dywersyjne na liniach komunikacyjnych Niemców. Do celu Markow dotarł sam. Wkrótce utworzył nieduży oddział, z którym przeprowadził kilka udanych akcji na liniach kolejowych.
Najbardziej znaną operacją była zasadzka na drodze ze Święcian do wioski Łyntupy. 20 maja 1942 r. F. Markow, W. Saulewicz i kilku innych partyzantów ostrzelali samochód, w którym znajdował się niemiecki komisarz okręgu wilejskiego generał Beck i jego pomocnik – dowódca wilejskich oddziałów żandarmerii. Według wspomnień W. Saulewicza (byłego oficera Armii Czerwonej) z zabitych zdjęto ubrania, a z palca Becka ściągnięto złoty pierścień z brylantem. Później pierścień przekazano krewnemu Markowa, kuzynowi Wasilijowi – rzekomo „w zamian za żywność”. Według prawa jest to szabrownictwo, za które w czasach wojny rozstrzeliwano. Jednak ci ludzie najwidoczniej nawet nie zdawali sobie sprawy z ohydy i niemoralności takiego zachowania, skoro Saulewicz pisze o tym wprost.
Wskutek wyżej opisanej operacji poza Niemcami ucierpieli też niewinni ludzie – tego samego dnia Niemcy schwytali 200 mieszkańców wsi Szudowcy, Giruci i Łyntupy i wszystkich rozstrzelali. Fiodor Markow zaś został później odznaczony za tę akcję i objął dowództwo w utworzonej przez siebie brygadzie partyzanckiej im. K.Worosziłowa (w niektórych żródłach występuje ona jako "1-a wilejska"). Brygada ta została utworzona w listopadzie 1942 roku i operowała na terenie byłych powiatów postawskiego, wilejskiego i święciańskiego, gdzie dokonała wielu mordów na polskich partyzantach AK oraz ludności cywilnej.
Fiodor Markow, w przyszłości dowódca sowieckiej partyzanckiej brygady im. K. Woroszyłowa, urodził się 24 grudnia 1913 r. we wsi Kaczaniszki postawskiego powiatu. Jego ojciec, Grigorij Markow, był stolarzem i najwidoczniej zarabiał niemało, skoro stać go było na opłacenie nauki syna w gimnazjum nauczycielskim im. Józefa Piłsudskiego w pobliskich Święcianach. Tam młodzian zaczął czytywać nielegalną literaturę i pod wpływem poglądów lewicowych w 1934 r. wstąpił do nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (KPZB). W roku 1936 został aresztowany za działalność antypaństwową i był więziony w Berezie Kartuskiej, a później przebywał w wileńskim więzieniu na Łukiszkach. W 1939 r. został uwolniony i mianowany przez nowe władze na przewodniczącego Święcianskiego Komitetu Wykonawczego.
Fiodor Markow był deputowanym Zgromadzenia Ludowego tzw. Zachodniej Białorusi, obradującego w dziach 28-30 października 1939 roku w okupowanym przez źwiązek Sowiecki Białymstoku. Był członkiem tzw. Pełnomocnej Nadzwyczajnej Komisji, liczącej 66 osób, delegowanej na sesję Rady Najwyższej ZSRR w Moskwie, w celu przedłożenia uchwały Zgromadzenia Ludowego z prośbą o włączenie Zachodniej Białorusi w skład źwiązku Sowieckiego.
Po ataku Niemiec na ZSRR w 1941 r. uciekł na Wschód z Armią Czerwoną. Ukończył kurs dla dywersantów prowadzony przez NKWD we wsi Biełyje Wody (koło Briańska, Rosja) i z dwoma towarzyszami (w składzie grupy «170-Б») został skierowany za linię frontu do powiatu postawskiego. Jego grupa miała prowadzić działania dywersyjne na liniach komunikacyjnych Niemców. Do celu Markow dotarł sam. Wkrótce utworzył nieduży oddział, z którym przeprowadził kilka udanych akcji na liniach kolejowych.
Najbardziej znaną operacją była zasadzka na drodze ze Święcian do wioski Łyntupy. 20 maja 1942 r. F. Markow, W. Saulewicz i kilku innych partyzantów ostrzelali samochód, w którym znajdował się niemiecki komisarz okręgu wilejskiego generał Beck i jego pomocnik – dowódca wilejskich oddziałów żandarmerii. Według wspomnień W. Saulewicza (byłego oficera Armii Czerwonej) z zabitych zdjęto ubrania, a z palca Becka ściągnięto złoty pierścień z brylantem. Później pierścień przekazano krewnemu Markowa, kuzynowi Wasilijowi – rzekomo „w zamian za żywność”. Według prawa jest to szabrownictwo, za które w czasach wojny rozstrzeliwano. Jednak ci ludzie najwidoczniej nawet nie zdawali sobie sprawy z ohydy i niemoralności takiego zachowania, skoro Saulewicz pisze o tym wprost.
Wskutek wyżej opisanej operacji poza Niemcami ucierpieli też niewinni ludzie – tego samego dnia Niemcy schwytali 200 mieszkańców wsi Szudowcy, Giruci i Łyntupy i wszystkich rozstrzelali. Fiodor Markow zaś został później odznaczony za tę akcję i objął dowództwo w utworzonej przez siebie brygadzie partyzanckiej im. K.Worosziłowa (w niektórych żródłach występuje ona jako "1-a wilejska"). Brygada ta została utworzona w listopadzie 1942 roku i operowała na terenie byłych powiatów postawskiego, wilejskiego i święciańskiego, gdzie dokonała wielu mordów na polskich partyzantach AK oraz ludności cywilnej.
Na rozkaz dowódcy brygady F. Markowa 26 sierpnia 1943 r. podstępnie rozbrojono polski oddział AK „Burza” porucznika Antoniego Burzyńskiego. Do polskiej bazy nad jeziorem Narocz przybył sam Markow, który zwrócił się do Polaków takimi słowami: «Witajcie, żołnierze. Otrzymałem z Moskwy rozkaz, aby rozbroić wasz oddział. Wypełniając ten rozkaz, moi ludzie was rozbroili. Teraz nie ma się czego bać. Nikomu z was nic się nie stanie. Daję wam słowo honoru radzieckiego oficera».
Już następnego dnia okazało się, ile było warte słowo honoru Markowa: 50 osób, w tym oficerów, rozstrzelano; 80 zwykłych partyzantów puszczono do domu bez broni, a 70 przymusowo wcielono do oddziału radzieckiego. Niedługo potem rozstrzelano kolejnych 30 Polaków, pozostali uciekli.
W dodatku dziennika «Rzeczpospolita» pt. «Żołnierze wyklęci 1943-1963», w zeszycie Nr1. z 30.03.2011 roku «Historia antykomunistycznego podziemia niepodległościowego. Kresy w ogniu Sowietów», na stronach 10 -11, w artykule Kazimierza Krajewskiego pt. «Niewypowiedziana wojna, czyli pierwsze starcie», przytacza się fragment meldunku wysłanego z Narocza dnia 15. października 1943 roku przez Fiodora Markowa do Pantelejmona Ponomarenki, szefa Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego w Moskwie. F.Markow informuje w nim o aresztowaniu i rozbrojeniu 200 członków pierwszego oddziału partyzanckiego Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej porucznika «Kmicica» i przyznaje się wprost do rozstrzelania 80 żołnierzy tego oddziału wraz z jego dowództwem, w tym i dowódcy – porucznika Antoniego Burzyńskiego «Kmicica».
W raporcie do Stalina z lipca 1943 r. „O rozwoju ruchu partyzanckiego” dowódca Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego P. Ponomarienko wymienił „nieprawidłowości” w stosunku do mieszkańców wsi i wioseczek: „Szabrownictwo, czy też odbieranie produktów żywnościowych, nieuzasadnione rozstrzeliwanie i akty represji w stosunku do ludności, nieprzyzwoite zachowanie wobec kobiet w czasie przebywania niektórych oddziałów w wioskach, przeciągające się stacjonowanie, próby unikania spotkań z przeciwnikiem”.
Działo się to między innymi i na terenie byego powiatu postawskiego, gdzie urzędowały liczne oddziały z brygady Markowa. Terroryzowały one miejscową ludność, zwłaszcza Polaków. Na posiedzeniu postawskiego nielegalnego Komitetu Rejonowego Komunistycznej Partii (bolszewików) Białorusi, które miało miejsce w marcu 1944 r., komisarz oddziału im. Suworowa wystąpił z raportem „O wypełnieniu decyzji biura Komitetu Rejonowego z dnia 20 lutego 1944 r. o likwidacji niewłaściwego traktowania miejscowej ludności”. Skromny zwrot w tytule oznaczał w tym przypadku grabieże i zabójstwa ludności cywilnej, których skala była tak wielka, że pokolenie, które przeżyło wojnę – a przynajmniej Polacy – unikali słowa „partyzanci”. Staruszkowie z naszej wioski, wspominając czasy wojenne, mówili „ci bandyci”.
W 1944 r. Ponomarienko pisał: „Mają miejsce przypadki niewłaściwych stosunków niektórych z dowódców i komisarzy oddziałów z dziewczętami-partyzantkami. W brygadzie partyzanckiej Markowa jest 30 partyzantek [w lipcu 1944 r. było ich już 116]. W walkach bierze udział tylko 9 z nich. Wiele wyszło za mąż [żyły razem z mężczyznami]. Markow również ożenił się z niepełnoletnią”.Stosunki pozamałżeńskie z niepełnoletnią były według prawa czynem karalnym.
Wiadomo więc, w jakim celu partyzanci w trakcie grabienia wiosek zabierali damskie sukienki, bieliznę i biżuterię – były to najwidoczniej prezenty dla ich kochanek. W niektórych rodzinach byłych partyzantów zapewne po dziś dzień „pamiątkami rodzinnymi” bywają ozdoby, które zostały tak naprawdę zdobyte w rezultacie kradzieży, rozbojów i mordów.
Moja babcia Adela K. opowiada o draństwach Markowców (miała wówczas 43 lata): „Nocą do naszego domu wdarli się partyzanci i w brutalny sposób, używając niecenzuralnego słownictwa, zażądali, by wydać im rower. Kiedy odpowiedziałam, że roweru nie ma, to dowódca (w skórzanej kurtce, przepasany wojskowym pasem) uderzył mnie w głowę rękojeścią pistoletu. Krew z rany zalała mi twarz. Drugi partyzant wyjął z karabinu wycior i zaczął bić mnie nim po plecach. Po pobiciu zaczęli przeszukiwanie, w rezultacie którego, oprócz produktów spożywczych, zabrali precjoza jubilerskie (kolczyki, pierścionki), damską spodnią bieliznę i odzież, kupony tkanin na sukienki”. Oczywistym jest, że wszystko to było przeznaczone na prezenty dla kochanek – „partyzantek”. To zdarzenie było typowe na Postawszczyźnie.
Po wojnie Markow, który w międzyczasie awansował na pułkownika i został uhonorowany tytułem Bohatera źwiązku Radzieckiego, pracował jako zastępca przewodniczącego Mołodeckiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego. Jego profil psychologiczny: fanatyzm, mściwość i brawura, jego cechy dobrze znane ludności byłego powiatu postawskiego. Zmarł 14 stycznia 1958 r. Jego imieniem nazwano ulice w miastach Postawy, Mołodeczno i Łyntupy – nawet w Łyntupach, gdzie z powodu Markowa rozstrzelano 200 osób. Czyż to nie kpina z ich pamięci?
W Postawach, na głównym placu miasta, w pobliżu pomnika Lenina, do dziś znajdują się płyty upamiętniające kilku dowódców sowieckiej partyzantki, w tym Fiodora Markowa, komendanta brygady im. Worosziłowa. Natomiast w miejscu rozstrzelania oddziału AK nad jeziorem Narocz, gdzie zginęło 80 osób, Białoruskie władze nie pozwalają nawet postawić krzyża. O ile wiem, pamiątkowy krzyż udało się postawić tylko na terenie kościoła w wiosce Narocz (były Kobylnik).
W raporcie do Stalina z lipca 1943 r. „O rozwoju ruchu partyzanckiego” dowódca Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego P. Ponomarienko wymienił „nieprawidłowości” w stosunku do mieszkańców wsi i wioseczek: „Szabrownictwo, czy też odbieranie produktów żywnościowych, nieuzasadnione rozstrzeliwanie i akty represji w stosunku do ludności, nieprzyzwoite zachowanie wobec kobiet w czasie przebywania niektórych oddziałów w wioskach, przeciągające się stacjonowanie, próby unikania spotkań z przeciwnikiem”.
Działo się to między innymi i na terenie byego powiatu postawskiego, gdzie urzędowały liczne oddziały z brygady Markowa. Terroryzowały one miejscową ludność, zwłaszcza Polaków. Na posiedzeniu postawskiego nielegalnego Komitetu Rejonowego Komunistycznej Partii (bolszewików) Białorusi, które miało miejsce w marcu 1944 r., komisarz oddziału im. Suworowa wystąpił z raportem „O wypełnieniu decyzji biura Komitetu Rejonowego z dnia 20 lutego 1944 r. o likwidacji niewłaściwego traktowania miejscowej ludności”. Skromny zwrot w tytule oznaczał w tym przypadku grabieże i zabójstwa ludności cywilnej, których skala była tak wielka, że pokolenie, które przeżyło wojnę – a przynajmniej Polacy – unikali słowa „partyzanci”. Staruszkowie z naszej wioski, wspominając czasy wojenne, mówili „ci bandyci”.
W 1944 r. Ponomarienko pisał: „Mają miejsce przypadki niewłaściwych stosunków niektórych z dowódców i komisarzy oddziałów z dziewczętami-partyzantkami. W brygadzie partyzanckiej Markowa jest 30 partyzantek [w lipcu 1944 r. było ich już 116]. W walkach bierze udział tylko 9 z nich. Wiele wyszło za mąż [żyły razem z mężczyznami]. Markow również ożenił się z niepełnoletnią”.Stosunki pozamałżeńskie z niepełnoletnią były według prawa czynem karalnym.
Wiadomo więc, w jakim celu partyzanci w trakcie grabienia wiosek zabierali damskie sukienki, bieliznę i biżuterię – były to najwidoczniej prezenty dla ich kochanek. W niektórych rodzinach byłych partyzantów zapewne po dziś dzień „pamiątkami rodzinnymi” bywają ozdoby, które zostały tak naprawdę zdobyte w rezultacie kradzieży, rozbojów i mordów.
Moja babcia Adela K. opowiada o draństwach Markowców (miała wówczas 43 lata): „Nocą do naszego domu wdarli się partyzanci i w brutalny sposób, używając niecenzuralnego słownictwa, zażądali, by wydać im rower. Kiedy odpowiedziałam, że roweru nie ma, to dowódca (w skórzanej kurtce, przepasany wojskowym pasem) uderzył mnie w głowę rękojeścią pistoletu. Krew z rany zalała mi twarz. Drugi partyzant wyjął z karabinu wycior i zaczął bić mnie nim po plecach. Po pobiciu zaczęli przeszukiwanie, w rezultacie którego, oprócz produktów spożywczych, zabrali precjoza jubilerskie (kolczyki, pierścionki), damską spodnią bieliznę i odzież, kupony tkanin na sukienki”. Oczywistym jest, że wszystko to było przeznaczone na prezenty dla kochanek – „partyzantek”. To zdarzenie było typowe na Postawszczyźnie.
Po wojnie Markow, który w międzyczasie awansował na pułkownika i został uhonorowany tytułem Bohatera źwiązku Radzieckiego, pracował jako zastępca przewodniczącego Mołodeckiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego. Jego profil psychologiczny: fanatyzm, mściwość i brawura, jego cechy dobrze znane ludności byłego powiatu postawskiego. Zmarł 14 stycznia 1958 r. Jego imieniem nazwano ulice w miastach Postawy, Mołodeczno i Łyntupy – nawet w Łyntupach, gdzie z powodu Markowa rozstrzelano 200 osób. Czyż to nie kpina z ich pamięci?
W Postawach, na głównym placu miasta, w pobliżu pomnika Lenina, do dziś znajdują się płyty upamiętniające kilku dowódców sowieckiej partyzantki, w tym Fiodora Markowa, komendanta brygady im. Worosziłowa. Natomiast w miejscu rozstrzelania oddziału AK nad jeziorem Narocz, gdzie zginęło 80 osób, Białoruskie władze nie pozwalają nawet postawić krzyża. O ile wiem, pamiątkowy krzyż udało się postawić tylko na terenie kościoła w wiosce Narocz (były Kobylnik).
Niektórzy z podopiecznych Markowa dorównywali kroku swojemu dowódcy – na przykład Grigorij Kriukow. Ten były dowódca partyzanckiego oddziału „Groźny” (Грозный) z brygady Markowa, urodził się w wiosce Alce (Альцы) powiatu postawskiego, w rodzinie starowierca Zinowija Kriukowa. Były mieszkaniec Nowopola, Kajetan Rożnowski, wspominał następującą historię: „W 1926 roku, kiedy budowałem dom mieszkalny, miałem wynajętych traczy do przetarcia kloców na deski. Tracze ci pochodzili ze wsi Jałce o 7 km. od Nowopola. Byli oni wyznania starozakonnego – mieli duże zarosty na głowach i brody. W czasie tarcia desek przez tych traczy był u mnie w gościach Pan Stanisław Brykner z Jasniewic, którego ugaszczałem po obejrzeniu mojej działki w cieniach jabłoni. Pod humorkiem prowadziliśmy rozmowę o przeszłej wojence.
Cieszyliśmy się z tego, że będziemy sąsiadami. W trakcie naszej pogawędki posłyszeliśmy przeraźliwy krzyk chłopca, jednocześnie spostrzegliśmy jak jeden z traczy okładał kijem krzyczącego chłopca. Podbiegłem do tego tracza i wyrwałem mu kij z ręki, zapytując go, za co on bije kijem chłopca? Tracz odpowiedział mi: „Sprytny baran, wot on tobie isportił jabłoń” (odłamał sęk z jabłkami) – przy tym pokazał mi zwisający i odłamany sęk z jabłkami u jabłoni stojącej tuż obok nich. Usiłował nadal bić tego chłopca – jako syna swojego – na co zapobiegłem, trzymając tego chłopca. Wówczas ojciec krzyczał do syna: „Całuj, baranie, w nogi”. Chłopiec [był to Grisza Kriukow] rzucił się do moich nóg. Podniosłem go i powiedziałem, żeby wszystkie jabłka zebrał ze złamanego sęka dla siebie. Początkowo ociągał się, jednak na moją zachętę, jabłka obrał i zapakował do torby od chleba. Na tym cała historia się skończyła”.
A jednak Grisza Kriukow najwidoczniej zachował urazę. Ludzie zamożniejsi od jego rodziców wydawali mu się wrogami. W latach 30-tych w okolicach miasteczka Duniłowicze jeden za drugim zaczęły płonąć domy bogatszych ziemian (Woronowicza, Drużniewskiego). Później okazało się, że podpalaczem był Grigorij Kriukow. Wraz z nadejściem Rosjan we wrześniu 1939 r. podpalacz Kriukow podjął pracę… w milicji. Do czerwca 1941 r. pracował we wsi Kriwoje Sieło. W czasie okupacji niemieckiej utworzył uzbrojoną grupę. Później dołączył do brygady Markowa, gdzie został dowódcą oddziału „Groźny”, która działała w okolicach wiosek Duniłowicze i Woropajewo.
20.VI. 1943r. o godz. 4 po południu, we wsi Drozdowszczyzna, niedaleko Duniłowicz, partyzanci zabili księdza Eugeniusza Łateckiego. Moim zdaniem, z tą zbrodnią mogą mieć coś wspólnego partyzanci z oddziału „Грозный” (Groźny), którym dowodził Grigorij Krjukow. Pośrednio wskazują na to wspomnienia byłego mieszkańca powiatu postawskiego Koetana Rożnowskiego, który piszę: „Wczesną wiosną 1943 roku ponownie pojechałem do Nowopola [postawski powiat], by tam nadal prowadzić rolną gospodarkę oraz wykończyć budowę domu. Po przybyciu do Nowopola stwierdziłem, że w okolicach są niepokoje z powodu dokonywanych najść partyzantów sowieckich. Sporo było dokonywanych zabójstw na osobach pochodzenia polskiego […].W okolicach gminy duniłowickiej i innych gmin sąsiedzkich operował oddział partyzantów pod nazwą „Grisza” [oddział «Groźny» Grigorija Kriukowa].
Następnie Rożnowski kontynuuje: „Należy nadmienić, że czynność partyzantów sowieckich polegała przeważnie na likwidowaniu Polaków i zamożniejszych gospodarzy. Działalność ich przeciwko Niemcom była znikoma, za wyjątkiem podłożenia kilku bomb na drodze lub na szynach kolejowych”. Inny mieszkaniec postawskiego powiatu (S.Bachir) wspominał: „Pamiętam za okupacji, kobieta prosiła ojca by powiadomił komendaturę niemiecką w Woropajewie – leśni (partyzanci) wieś za rzeką grabią. Przyjechali, domy płonęły, a zgwałcone kobiety i dzieci płakały”.
Po wojnie Kriukow pracował w postawskim oddziale milicji. Zachowały się jego wspomnienia z tamtego okresu, które zawierają następujący fragment: „Po wojnie dowodziłem przez pewien czas grupą bojową do walki z burżuazyjnym nacjonalistycznym (polskim) podziemiem. Osobiście schwytałem w lasach 16 bandytów, a pięciu zastrzeliłem w czasie walki”. Nawet po wojnie ten człowiek znalazł odpowiednią dla siebie pracę, polegającą na zabijaniu ludzi, którzy nie przyjęli radzieckiej władzy, inaczej myśleli i w odmienny sposób widzieli przyszłość swojego kraju.
Jeszcze jeden znany dowódca z brygady Markowa to Wasilij Osienienko. Urodził się w 1916 r. we wsi Lipniki w rejonie postawskim. W latach 1939-1941 pracował w wilejskim obwodowym zarządzie NKWD (według Wikipedii). W czasie wojny był zastępcą dowódcy wywiadu oddziału im. Suworowa. Potem był sekretarzem komsomołu partyzanckiego oddziału „Sława” i jednocześnie sekretarzem postawskiego nielegalnego Rejonowego Komitetu Komsomołu. Po wojnie był zastępcą przewodniczącego Postawskiego Rejonowego Komitetu Wykonawczego. W latach 1967-1971 – pierwszym sekretarzem Głębockiego Rejonowego Komitetu Partii. Był też deputatem Najwyższej Rady Białoruskiej SRR i Bohaterem Pracy Socjalistycznej (1966).
Na podstawie biografii widać, że ten „znany partyzant” przed wojną zdążył zaliczyć pracę w wilejskim (Wilejka) oddziale NKWD. Co działo się w Wilejce i całym obwodzie w tamtym czasie? Od września 1939 r. do 22 czerwca 1941 r. w Wilejce skazano na śmierć przez rozstrzelanie nie mniej niż 1 000 osób, a w całym obwodzie około 7 000 zupełnie niewinnych ludzi. „Śledztwa” tych nieszczęśników prowadzili funkcjonariusze NKWD, którzy wypełniali też wyroki, czyli rozstrzeliwali. Naiwnym byłoby myślenie, że pracujący w NKWD Osienienko nie miał z tym nic wspólnego. Jednego tylko dnia, 24 czerwca 1941 r., w wilejskim więzieniu zamordowano w bestialski sposób (według różnych ocen) 100 do 400 ludzi.
Były więzień, J. Kiszkurno, opowiada o metodach stosowanych przez funkcjonariuszy wilejskiego (Wilejka) NKWD w czasie „śledztwa”: „Prowadzą mnie korytarzem na dół i wkrótce znajdujemy się w piwnicy. W tym momencie przypomniały mi się straszne opowiadania o radzieckich więzieniach. To samo było ze mną. Zostałem sam na sam ze śledczym. Witam się i zamiast odpowiedzi dostaję dwa uderzenia – w brzuch i w głowę. Potem śledczy zadaje mi pytanie: „Za co was aresztowano?” I każe mi zrobić 60 przysiadów. Mówi: „Ty zajmiesz się gimnastyką, a ja będę zadawać Ci pytania…”.
Dalej pisze: „24 października 1940 r. zaraz po śniadaniu znowu mnie wezwano. Korytarz tym razem prowadzący nie do piwnicy, a do budynku NKWD. Tam śledczy podsuwa mi krzesło i mówi: „Siadaj i mów”. Mówię, że wszystko już powiedziałem, i od razu dostaję uderzenie w szczękę i głowę. Potem znowu: „Mów”. Odpowiadam, że nic już nie mogę dodać do tego, co mówiłem wcześniej, i znowu dostaję uderzenie w głowę. Tak w kółko cały dzień. Do bicia dochodziła ta zwana „gimnastyka”, czyli przysiady…”.
W czasach sowieckich 120 tys. zamordowanych mieszkańców t.zw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy uznano za ofiary Niemców – w rzeczywistości w czerwcu 1941 r. zabiły ich kanalie z NKWD. Jeśli dodać do tej liczby ludzi rozstrzelanych między 17 września 1939 r. a 22 czerwca 1941 r., to liczby będą jeszcze bardziej przerażające.
Pamiętam z dzieciństwa, jak do babci przychodziły jej przyjaciółki. Rozmowa często schodziła na temat wojny. Wspominały różne straszne historie, których świadkami (a czasami uczestniczkami) były. Słuchałem ich opowiadań o kradzieżach dokonywanych zarówno przez Niemców, jak i radzieckich partyzantów. Opowiadały, że Niemcy grabili zazwyczaj w ciągu dnia. Chcieli głównie żywność. Ale najścia Niemców były rzadkie. Partyzanci natomiast pojawiali się często, zawsze nocą, i zabierali wszystko po kolei – począwszy od produktów żywnościowych i samogonu do pieniędzy i biżuterii. Żeby cokolwiek uratować i nie umrzeć z głodu, trzeba było najcenniejsze przedmioty z gospodarstwa i żywność (na przykład zboże) zakopywać w ziemi.
Część skradzionej żywności partyzanci przekazywali samolotami na radzieckie tyły. W czasie rozmów w styczniu 1944 r. między komendantem wileńskiego okręgu AK i dowódcą radzieckiej brygady im. Gastełło, W. A. Manochinem, ten drugi nie zaprzeczył faktom grabieży, a powiedział jedynie, że żywność jest wywożona za linię frontu „dla wyżywienia rannych partyzantów”.
Niemcy przekazali wioski położone wzdłuż litewskiej „granicy” pod kontrolę litewskich ugrupowań zbrojnych. Stacjonowały tam silne garnizony, dlatego partyzanci nie pchali się w te tereny. Mieszkańcy powiatu, którzy mieli krewnych „po stronie litewskiej”, przeganiali tam swoje bydło i w ten sposób udało im się je zachować do końca wojny.
Często też miałem okazję słuchać strasznej historii o radzieckim partyzancie Ustinie Usowiczu. Znalazłem wspomnienia o nim w kilku książkach białoruskich, dotyczących ruchu partyzanckiego. Zbrodnia, o której będzie mowa poniżej, miała wydarzyć się w powiecie postawskim w czasie wojny. Niejednokrotnie słyszałem tę opowieść od ludzi starszego pokolenia. Opowiadali, że młody chłopak, partyzant AK o nazwisku Łowkis (nie pamiętam imienia) szedł z wizytą do wsi Macuty, gdzie mieszkali jego rodzice i 2 siostry. W małym lasku, zwanym przez miejscowych „Piwulszczyzna”, złapali go radzieccy partyzanci.
Dalej pisze: „24 października 1940 r. zaraz po śniadaniu znowu mnie wezwano. Korytarz tym razem prowadzący nie do piwnicy, a do budynku NKWD. Tam śledczy podsuwa mi krzesło i mówi: „Siadaj i mów”. Mówię, że wszystko już powiedziałem, i od razu dostaję uderzenie w szczękę i głowę. Potem znowu: „Mów”. Odpowiadam, że nic już nie mogę dodać do tego, co mówiłem wcześniej, i znowu dostaję uderzenie w głowę. Tak w kółko cały dzień. Do bicia dochodziła ta zwana „gimnastyka”, czyli przysiady…”.
W czasach sowieckich 120 tys. zamordowanych mieszkańców t.zw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy uznano za ofiary Niemców – w rzeczywistości w czerwcu 1941 r. zabiły ich kanalie z NKWD. Jeśli dodać do tej liczby ludzi rozstrzelanych między 17 września 1939 r. a 22 czerwca 1941 r., to liczby będą jeszcze bardziej przerażające.
Pamiętam z dzieciństwa, jak do babci przychodziły jej przyjaciółki. Rozmowa często schodziła na temat wojny. Wspominały różne straszne historie, których świadkami (a czasami uczestniczkami) były. Słuchałem ich opowiadań o kradzieżach dokonywanych zarówno przez Niemców, jak i radzieckich partyzantów. Opowiadały, że Niemcy grabili zazwyczaj w ciągu dnia. Chcieli głównie żywność. Ale najścia Niemców były rzadkie. Partyzanci natomiast pojawiali się często, zawsze nocą, i zabierali wszystko po kolei – począwszy od produktów żywnościowych i samogonu do pieniędzy i biżuterii. Żeby cokolwiek uratować i nie umrzeć z głodu, trzeba było najcenniejsze przedmioty z gospodarstwa i żywność (na przykład zboże) zakopywać w ziemi.
Część skradzionej żywności partyzanci przekazywali samolotami na radzieckie tyły. W czasie rozmów w styczniu 1944 r. między komendantem wileńskiego okręgu AK i dowódcą radzieckiej brygady im. Gastełło, W. A. Manochinem, ten drugi nie zaprzeczył faktom grabieży, a powiedział jedynie, że żywność jest wywożona za linię frontu „dla wyżywienia rannych partyzantów”.
Niemcy przekazali wioski położone wzdłuż litewskiej „granicy” pod kontrolę litewskich ugrupowań zbrojnych. Stacjonowały tam silne garnizony, dlatego partyzanci nie pchali się w te tereny. Mieszkańcy powiatu, którzy mieli krewnych „po stronie litewskiej”, przeganiali tam swoje bydło i w ten sposób udało im się je zachować do końca wojny.
Często też miałem okazję słuchać strasznej historii o radzieckim partyzancie Ustinie Usowiczu. Znalazłem wspomnienia o nim w kilku książkach białoruskich, dotyczących ruchu partyzanckiego. Zbrodnia, o której będzie mowa poniżej, miała wydarzyć się w powiecie postawskim w czasie wojny. Niejednokrotnie słyszałem tę opowieść od ludzi starszego pokolenia. Opowiadali, że młody chłopak, partyzant AK o nazwisku Łowkis (nie pamiętam imienia) szedł z wizytą do wsi Macuty, gdzie mieszkali jego rodzice i 2 siostry. W małym lasku, zwanym przez miejscowych „Piwulszczyzna”, złapali go radzieccy partyzanci.
W tym samym czasie ze wsi Norkowicze szła do Macut kobieta, która wracała od krewnych. Usłyszała krzyki dochodzące zza krzaków. Ostrożnie podeszła bliżej (na wypadek, gdyby ktoś potrzebował pomocy) i zobaczyła grupę radzieckich partyzantów torturujących człowieka, w którym z przerażeniem rozpoznała chłopaka ze swojej wsi. Sowieccy sadyści wykłuli mu oczy, odcięli uszy, a żeby przestał krzyczeć, zakneblowali usta onucą. Potem schowali trupa pod stosem gałęzi. Przerażona kobieta pobiegła do wioski i wszystko opowiedziała rodzicom nieszczęsnego chłopca. Zobaczywszy okaleczone ciało syna, matka po tygodniu zmarła na zawał.
Po wojnie, na początku lat 50-tych, na przewodniczącego jednego z kołchozów na Postawszczyźnie mianowano „znanego partyzanta” Ustina Usowicza z brygady Markowa. Kobieta, mimowolny świadek zbrodni wojennej, rozpoznała w nim jednego z zabójców. Wkrótce dowiedział się o tym cały kołchoz. Do przewodniczącego zaczęto odnosić się jak do zwierzęcia, a nie człowieka. Ojciec zamęczonego chłopaka chciał zakłuć Usowicza widłami. Żeby powstrzymać ojca od grzechu, jedna z córek, mieszkająca wówczas w Wilnie, zabrała ojca do siebie.
Jako przewodniczący kołchozu Usowicz również pozostawił po sobie złą pamięć. Opowiadano, że lubił wypić. Rzadko widziano go trzeźwym. Zaczepiał kobiety. Do ludzi odnosił się w sposób chamski i z pogardą. W książce N. Klimowa i N. Grakowa pt. «Partizany Wilejszcziny» (partyzanci wilejszczyzny) mówi się o Usowiczu: „Partyzant-łącznik i komsomolec Ustin Usowicz, zgodnie z zadaniem otrzymanym od organizacji komsomolskiej, zabił za dnia na centralnej ulicy miasta Postawy faszystowskiego oficera, zabrał jego broń i rower i uciekł do partyzantów”.
Również książka „Pamiat”, wydana przez mińskie wydawnictwo Bełta w 2001 r., zawiera wzmiankę o Usowiczu: „10 lipca 1943 r. bojownik Ustin Usowicz w mieście Postawy za dnia, na ulicy, zabił z pomocą rewolweru niemieckiego feldwebela. W tym czasie z drugiej strony nadszedł żandarm, który został zraniony przez Usowicza…”. Jak widać w powyższym fragmencie, niemiecki „oficer” został tu zdegradowany do sierżanta, pojawia się też inna osoba – „żandarm”, który „został zraniony”.
Po wojnie, na początku lat 50-tych, na przewodniczącego jednego z kołchozów na Postawszczyźnie mianowano „znanego partyzanta” Ustina Usowicza z brygady Markowa. Kobieta, mimowolny świadek zbrodni wojennej, rozpoznała w nim jednego z zabójców. Wkrótce dowiedział się o tym cały kołchoz. Do przewodniczącego zaczęto odnosić się jak do zwierzęcia, a nie człowieka. Ojciec zamęczonego chłopaka chciał zakłuć Usowicza widłami. Żeby powstrzymać ojca od grzechu, jedna z córek, mieszkająca wówczas w Wilnie, zabrała ojca do siebie.
Jako przewodniczący kołchozu Usowicz również pozostawił po sobie złą pamięć. Opowiadano, że lubił wypić. Rzadko widziano go trzeźwym. Zaczepiał kobiety. Do ludzi odnosił się w sposób chamski i z pogardą. W książce N. Klimowa i N. Grakowa pt. «Partizany Wilejszcziny» (partyzanci wilejszczyzny) mówi się o Usowiczu: „Partyzant-łącznik i komsomolec Ustin Usowicz, zgodnie z zadaniem otrzymanym od organizacji komsomolskiej, zabił za dnia na centralnej ulicy miasta Postawy faszystowskiego oficera, zabrał jego broń i rower i uciekł do partyzantów”.
Również książka „Pamiat”, wydana przez mińskie wydawnictwo Bełta w 2001 r., zawiera wzmiankę o Usowiczu: „10 lipca 1943 r. bojownik Ustin Usowicz w mieście Postawy za dnia, na ulicy, zabił z pomocą rewolweru niemieckiego feldwebela. W tym czasie z drugiej strony nadszedł żandarm, który został zraniony przez Usowicza…”. Jak widać w powyższym fragmencie, niemiecki „oficer” został tu zdegradowany do sierżanta, pojawia się też inna osoba – „żandarm”, który „został zraniony”.
Sam U.Usowicz, będąc pod wpływem alkoholu, opowiadał tę historię jeszcze inaczej (wersja trzecia). Jego „wyznanie” przekazał potem jeden z brygadzistów kołchozu, towarzysz Usowicza w piciu. Usowicz opowiadał, że Niemiec był zwykłym, niemłodym już żołnierzem. Zobaczywszy skierowaną na siebie lufę, upadł na kolana, płakał i coś mówił po swojemu – zapewne prosił o litość. Wyjął z wewnętrznej kieszonki munduru zdjęcie rodzinne i zaczął je pokazywać. Usowicz, rozumiejąc, że nie może dłużej zwlekać, wystrzelił. Uświadomiwszy sobie, że powrót do domu może być niebezpieczny, zabrał rower i odjechał w stronę lasu, do partyzantów. Jeszcze na początku obecnego wieku ludzie starsi wspominali Usowicza z niechęcią.
Tę „galerię antybohaterów” można by kontynuować, ale pisanie o tych ludziach nie jest przyjemne. W pamięci wielu mieszkańców Postaw i okolic sowieccy partyzanci zawsze pozostaną grabieżcami, ludźmi stosującymi przemoc i gwałt i okrutnymi zabójcami.
P.S. Pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku władze krajów bałtyckich (Łotwy i Estonii) podjęły spóźnioną, lecz sprawiedliwą próbę rozpoczęcia procesów sądowych przeciwko niektórym z byłych sowieckich partyzantów i funkcjonariuszy NKWD. Największym echem w świecie odbiła się sprawa Wasilija Kononowa, byłego dowódcy oddziału partyzanckiego, którego z ogromnym zacięciem broniła Rosja. A jednak mimo nacisków sprawiedliwość wzięła górę. Najwyższy Sąd Łotwy uznał go przestępcę wojennego i skazał na kilka lat więzienia. Wyrok zatwierdziła Wielka Izba Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Kononow zmarł jako przestępca. Jego zbrodnia polegała na tym, że na jego rozkaz w bestialski sposób zamordowano 9 mieszkańców wsi Małyje Baty (Łotwa), w tym 3 kobiety, z których jedna była w dziewiątym miesiącu ciąży.
Źródła i literatura:
- Wspomnnienia mieszkańców byłego powiatu postawskiego.
- I. Klimow, N. Grakow, «Partizany Wilejszcziny».
- Książka «Pamjać», wydawnictwo «Biełta», 2001 r.
- B. Sokołow, «Okkupacija».
- K. Rożnowski «Wspomnienia».
- J. Zwierniak «W bolszewickich tjurmach 1939-1941».
- Strony internetowe.
Powojenne zdjęcie byłych dowudców sowieckich partyzanckich oddziałów. W górnym rzędzie pierwszy od lewej - Fiodor Markow |
Grigorij Kriukow |
Może ktoś wie jak dzisiaj nazywa się wieś Giruci. Proszę o wiadomość
OdpowiedzUsuńzgier123@wp.pl
Obecnie wieś także nosi nazwę Giruci, Гіруці(błr). Znajduje się koło Łyntup.
Usuń