Zdjęcie z ok. 1930 roku |
10 lutego 1940 roku, przy mrozie ponad -30 stopni, rozpoczęto deportację rodzin leśników i osadników z zachodnich rejonów Białorusi i Ukraiy (w tym z byłego postawskiego powiatu). NKWD przez dwa miesiące skrupulatnie przygotowywało tę operację. Jeszcze 5 grudnia 1939 roku Rada Komisarzy Ludowych ZSRR wydała dyrektywę o zbieraniu informacji o stanie majątkowym wspomnianych kategorii obywateli. Na terenie nowoutworzonych zachodnio-białoruskich obwodów zarejestrowano 8 tysięcy gospodarstw, należących do osadników wojskowych i leśników.
Zamieszkiwało w nich 45 409 osób. Również w grudniu 1939 roku przywódca BSSR Pantelejmon Ponomarenko informował Józefa Stalina, że gospodarstwa osadników to prawdziwa „żyła złota" dla władzy radzieckiej. Według jego informacji każda osada wojskowa miała 3-4 i więcej koni, 5-10 krów, ogromne zapasy zboża i sprzęty gospodarcze. Pierwszy sekretarz CK KPB wspomniał też, że w prawie każdym gospodarstwie znajdował się rower lub motocykl, co dla człowieka radzieckiego było niesamowitym luksusem.
Kierownik Głównego Urzędu Gospodarczego NKWD ZSRR Komisarz Bezpieczeństwa Państwowego 3. rangi Kobułow meldował Ł.Berii o przebiegu operacji wysiedlania osadników i leśniczych. Oto kilka fragmentów jego raportu: „Niniejszym melduje, że operacja usunięcia osadników została rozpoczęta dzisiaj o 7:00 rano, zarówno w byłej Ukrainie Zachodniej, jak i w byłej Białorusi Zachodniej. Jak informuje tow. Canawa (Komisarz Narodowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD) Białoruskiej SSR, Ławrentij Canawa), operacja do tej pory przebiegała dobrze, jedynie w dwóch przypadkach osadnicy wyrazili sprzeciw przy pomocy broni białej. Ofiar nie ma. Zarówno na Ukrainę, jak i na Białoruś dostarczono wystarczającą liczbę eszelonów i operacja ma zabezpieczony transport. Operację nieznacznie utrudnia 30 stopniowy mróz na Białorusi; stwierdzono pojedyncze przypadki odmrożeń u żołnierzy. O dalszym przebiegu operacji tow. Mierkułow i tow. Canawa będą informować telefonicznie”.
Nietrudno sobie wyobrazić, co się działo z dziećmi i osobami starszymi, oczekującymi w wagonach towarowych w takim mrozie całymi godzinami, a nieraz i dniami na odjazd pociągu. W jednym z raportów z 13 lutego 1940 r. Ł.Canawa meldował Ławrentijowi Berii, że: „Z powodu braku parowozów osiem pociągów z osadnikami i leśnikami drugą dobę stoi na zapasowych torach stacji Królewszczyzna, Mołodeczno i Baranowicze” (Białoruś). I to przy ponad 30 stopniowym mrozie!!!
I w tych chłodniach, w wagonach śmierci, zamarzali nasi rodacy, mieszkańcy byłych województw: wileńskiego i nowogródzkiego. Dla wielu z nich ta podróż była ostatnią w życiu. NKWD i milicja zabierały ludzi całymi rodzinami, włączając obłożnie chorych i dzieci, i ludzie ci masowo umierali jeszcze w drodze, nie wytrzymując zimna i braku pomocy medycznej. Niektórzy zginą już na zsyłce w wyniku katorżniczej pracy i nieludzkich warunków życia.
Oto kilka wspomnień z tego strasznego dnia: „Pewnej lutowej nocy 1940 roku zastukano do naszych drzwi. Funkcjonariusze NKWD przeszukali dom, zebrali wszystkie dokumenty i kazali siadać do sani. Niby że jedziemy na przesłuchanie. Jak się okazało, zawieźli nas do obwodu archangielskiego...”.
A oto co opowiedziała E. Olisewicz, córka osadnika z osady Horbów, zachodnia Ukraina: „Wstałam o 6 rano i zaczęłam zbierać się do szkoły. Do szkoły wybierał się również mój młodszy braciszek Darek. Rodzice od dawna byli na nogach. Ojciec karmił zwierząt w stodole, mama krzątała się po kuchni, szykowała dla nas śniadanie. Po porannej toalecie zasiedliśmy do stołu, nie przeczuwając niczego złego. Na zewnątrz było zimno, i do szkoły pojechaliśmy na nartach... Gdy już byliśmy na ganku szkoły, zobaczyliśmy biegnącego za nami kuzyna Romkę. Machał rękami i krzyczał: „wracajcie szybko do domu, wywożą nas”. Biegniemy z powrotem. Widzę, że przed naszym domem stoi kilka par sani.
Otwieramy drzwi i wbiegamy do środka. Zastajemy straszny obraz. Nasz tato stoi pod ścianą z rękami do góry, a dwóch żołnierzy NKWD celuje do niego z karabinów. W domu wszystko powywracane do góry nogami. Podarte papiery, na podłodze porozrzucane fotografie. Dookoła pełno odłamków naczyń i wyrzuconych z szafy ubrań. Gdyby nie widok ojca, to można by było pomyśleć, że przez nasz dom przeszedł żywioł, huragan. Mama płacze, a młodsza siostrzyczka stoi pokornie z zapłakaną twarzą, podczas gdy moskal próbuje założyć jej palto. Dookoła dzieje się coś niewyobrażalnego, hałas, krzyki w różnych językach, bieganina.
Mieszkańcy wsi wynoszą coś z domu i układają na saniach, a niektórzy korzystając z okazji po prostu kradną. Dają nam jedynie 10 minut na spakowanie się. Pozostali osadnicy z okolicznych osad już na nas czekają w saniach na zewnątrz. 10 minut mija szybko, i my również siedzimy w saniach. Oczami pełnymi łez patrzę na oddalający się dom rodzinny, na naszą ojczystą i tak ukochaną ziemię, na tych sąsiadów, którzy ze łzami w oczach przyszli się z nami pożegnać, i na tych, którzy przyszli nas okraść. Serce przepełnia niewypowiedziany ból...”.
Zupełnie nietypowy przypadek miał miejsce w wiosce Falewicze, na terenie byłego powiatu postawskiego. Grupa operacyjna NKWD przybyła tu, by zabrać rodzinę Stanisława Rusaka. Na miejscu okazało się, że ojciec rodziny skrył się na sąsiedniej Litwie, wtedy jeszcze niepodległej. W Falewiczach została jego żona i trójka dzieci. Najmłodsze dziecko nie miało jeszcze roku.
Wtedy okupanci postanowili zabrać chociażby ich. Dowiedzieli się o tym mieszkańcy wioski i zbiegi się przed dom. Ludzie nie pozwolili funkcjonariuszom NKWD wywieźć swoich sąsiadów. Pomimo groźby użycia broni, ci odjechali z niczym. Starszy syn Stanisława, Józef Rusak, w niedawnym wywiadzie dla Polskiego Radia z wdzięcznością wspominał ten wyczyn swoich sąsiadów, mieszkańców Falewicz.
Dlaczego represje dotknęły osadników, tych prostych ciężko pracujących chłopów? O ile leśników można, z wielką biedą, uznać za przedstawicieli pionu władzy państwowej, to co do tego mieli osadnicy? Po pierwsze, stalinowskie represje dotknęły praktycznie wszystkich klas i narodowości. A po drugie Stalin, jak każdy dyktator, był człowiekiem pamiętliwym i mściwym. Nie zapomniał, ani tym bardziej nie wybaczył Polakom klęski, odniesionej przez bolszewików w polsko-radzieckiej wojnie 1919-1921 r. To była jego zemsta na uczestnikach tej wojny, zemsta prymitywna i okrutna.
Gdy w końcu listopada 1918 roku przegrane Niemcy rozpoczęły wyprowadzanie swoich wojsk z Białorusi i Ukrainy, Armia Czerwona rozpoczęła swój marsz na Zachód, od razu przejmując opuszczane tereny. Lew Trocki (Lejba Bronstein) tak określił cele bolszewików: „Przez Kijów prowadzi krótka droga, łącząca z rewolucją austrowęgierską, a przez Psków i Wilno przechodzi droga, bezpośrednio prowadząca do rewolucji w Niemczech". Młode państwo polskie, które dopiero co odrodziło się po ponad 100 latach niewoli, stanowiło dla bolszewików zaporę, oddzielającą ich od Zachodniej Europy.
Gdy oddziały rewolucyjne ruszyły na zachód, w obronie Ojczyzny stanęły setki tysięcy ochotników, wstępujących w szeregi regularnej armii. Państwa zawsze nagradzały żołnierzy, którzy zasłużyli się na wojnie. Polska nie była wyjątkiem. Na froncie wschodnim wciąż trwały walki, a rząd już zatroszczył się o swoich obrońców. 17.12.1920 r. przyjęto dwie ustawy. Pierwsza dotyczyła wywłaszczenia obywateli niektórych kategorii (byli członkowie armii carskiej, carscy urzędnicy, oficerowie...). W końcu przodkowie tych ludzi w pewnym okresie bezprawnie otrzymali ziemie, skonfiskowane od powstańców z lat 1794, 1830-1831 i 1863-1864. Ta sama ustawa ograniczała wielkość własności ziemskich. Oswobodzona ziemia trafiała do państwa. Druga ustawa określała kategorię wojskowych, która otrzymywała prawo do bezpłatnych ziem, a także precyzowała procedury ich przekazania.
Nie będę wnikać w szczegóły, ale powiem, że na ziemię mogli pretendować inwalidzi wojenni, mający zasługi na froncie, a także ochotnicy-frontowcy (z pewnymi wyjątkami). Wielkość większości ziem wynosiła od 12 do 18 ha, i nie mogła przekraczać 45 ha. Do tego osadnik otrzymywał niewielką sumę pieniędzy (zwrot kosztów przeniesienia) na zagospodarowanie się. Z rozwiązanych oddziałów wojskowych przydzielano konia. Do tego należało się drewno (około 80 metrów sześciennych) do celów budowlanych. Otrzymane ziemie należało zagospodarować w ciągu 3 lat. Nie wolno ich było ani sprzedać, ani przekazać spadkobiercom wcześniej, niż po upływie 25 lat. Najczęściej osadnik zastawał pustkę. Trzeba było zakasać rękawy, zacząć wszystko od zera, budować dom i budynki gospodarcze, sadzić drzewa owocowe, sprawić sobie bydło. Ogólnie: pracować od świtu do zmierzchu, obficie nasączając ziemię swoim potem.
Były przypadki, gdy weterani odmawiali przyjęcia ziemi. Najczęściej zdarzało się to na Ukrainie, gdzie miejscowa ludność wrogo odnosiła się do Polaków. Niekiedy ziemi zrzekali się wychodźcy z zachodnich regionów kraju, uzasadniając to tym, że nie chcą przenosić się w słabo rozwinięte rejony. W niektórych wypadkach oficerom na ich wniosek zamiast ziemi można było zaproponować posadę urzędnika w aparacie państwowym. Nie wszyscy chcieli i umieli pracować na ziemi.
Łącznie na terytorium województwa wileńskiego pojawiło się 320-350 osad, z czego około 55-60 na terenie powiatu postawskiego. Jeśli na początku XX wieku głównym wytwórcą produktów rolnych na wileńszczyźnie były folwarki ziemskie, o tyle w latach 30. pierwsze miejsce zajęły właśnie osady. Ich właściciele okazali się być nie tylko dzielnymi żołnierzami, ale i pracowitymi i zręcznymi rolnikami.
Za czasów Związku Radzieckiego powstało kilka mitów o osadnikach, niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Wymysły te przetrwały do dzisiaj i są podtrzymywane przez niektórych współczesnych rosyjskojęzycznych historyków i publicystów, ale też i przez filistrów. Piszą, na przykład, że „Osadnikami byli jedynie wychodźcy z „rdzennie” polskich ziem”. W rzeczywistości było inaczej. Według niektórych źródeł, do 25-30% osadników to byli miejscowi mieszkańcy, tj. wychodźcy z ziem zachodniej Białorusi, Litwy i zachodniej Ukrainy. Przecież, gdy zaczęła się wojna polsko-radziecka, dziesiątki tysięcy miejscowych Polaków (i nie tylko) wstępowały ochotniczo do armii.
Zgodnie z ustawą oni również otrzymali prawo do ziemi. Nie zawsze przydział znajdował się w tym powiecie, czy nawet województwie, z którego pochodzili ci ludzie, ale w każdym razie można ich uważać za miejscowych mieszkańców. Oto dwa przykłady: były osadnik Kajetan Rożnowski urodził się na terenie dzisiejszego rejony dokszyckiego (Białoruś), a osadę „Nowopole” otrzymał w postawskim (Białoruś). Osadnik Nikodem Garbiński urodził się w Komajach, około postaw, a przydział ziemski (osadę) otrzymał na terytorium dzisiejszego rejonu miadziołskiego (Białoruś). Takich przykładów są tysiące.
Jeszcze inny mit głosi, jakoby „głównym celem osadnictwa była polonizacja ziem białoruskich i ukraińskich”. W rzeczywistości polskie władze, przyjmując tę ustawę, kierowały się przede wszystkim zupełnie innymi względami. Po pierwsze chodziło o nagrodzenie zasłużonych żołnierzy i oficerów. Po drugie, danie zajęcia (pracy) ogromnej liczbie zdemobilizowanych ludzi, którzy z pewnością powiększyliby liczbę bezrobotnych, gdyż przemysł (po dwóch wojnach) leżał w gruzach.
I, po trzecie, chodziło o wzmocnienie czynnika polskiego na wschodzie kraju. W ciągu ponad 100 letniej rosyjskiej okupacji, Polacy i Białorusini niejednokrotnie wzniecali tam powstania (1794, 1830-1831, 1863-1864), walczyli o niepodległość. Powstańców wieszano, rozstrzeliwano, a całe tysiące, zakute w kajdany, zsyłano na Syberię, a ich ziemię i majątek konfiskowano. Na miejsce tych nieszczęśników, w ramach polityki rusyfikacji, carska władza przesiedlała lojalną ludność z guberni wschodnich, ofiarowywała odebrane ziemie swoim urzędnikom wojskowym i cywilnym z zamiarem zmienienia struktury etnicznej ludności. Dlatego, z polskiej strony, była to jedynie próba przywrócenia „status quo”.
Mit o polonizacji zachodniej Białorusi stworzyli komuniści w czasach radzieckich. Powtarza się go do dzisiaj z dwóch powodów. Po pierwsze, by ukryć masową rusyfikację. A po drugie, by zasiać nienawiść między dwoma narodami – polskim i białoruskim.
W październiku 1939 roku 1 sekretarz CK KPB Pantelejmon Ponomarenko pisał do Stalina: „...cała ludność zachodniej Białorusi mówi pięknie po białorusku". I to po 20 latach „polonizacji” i „polskiej okupacji”! Czy można tę wypowiedź Ponomarenko odnieść do dzisiejszej sytuacji w kraju? Maślę, że nie.
Polskie osadnictwo na terenie byłego powiatu postawskiego
Według danych z dostępnych w Polsce archiwów, wspomnień pisanych i ustnych, w powiecie Postawy istniało (do radzieckiej okupacji 17.09.1939r.) ok. 55-60 osad, w których żyło ponad 200 osadników (w tym 43 osadników bez przydziału do konkretnej osady). Chodzi tu o osadników wojskowych i cywilnych, którzy na mocy ustaw sejmowych, po wojnie polsko – bolszewickiej, dostali ziemię i osiedli w przyznanych im za udział w wojnie osadach - najczęściej zupełnie nie zagospodarowanych, pochodzących z dużych majątków rozparcelowanych na te potrzeby.
W powiecie Postawy:
1. Osada: Antonowo - 8 osadników
2. Boryskowszczyzna - 4
3. Chodasy - 1
4. Czerniaty - 8
5. Daniłówka - 7
6. Dołża - 17.
7. Gozdawa - 5
8. Kalita - 3
9. Karolinowo - 5
10. Korzyść - 4
11. Kraśniany - 1
12. Kuropol - 15
13. Mariampol - 4
14. Nadjezierze -7
15. Nowopole - 4
16. Pławuczy Most - 2
17. Różanpol - 1
18. Rubież - 3
19. Siwce Łagodne - 5
20. Smycz - 8
21. Sowczyn - 11
22. Stachowskie - 2
23. Stary Dwór - 8
24. Szymkowszczyzna - 6
25. Telesze - 1
26. Uzła - 15
27. Koroniec - 4
28. Żelazowszczyzna - 2
29. Żołnierowszczyzna - 3
30. Janowo - ?
31. Polce -?
32. Bojarszczyzna-?
Żródło: "Osadnicy wojskowi Kresów Wschodnich w osadach województwa wileńskiego", zeszyt nr 4, wyd. Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich, Warszawa 2005 r., a także wspomnienia byłych mieszkańców powiatu postawskiego.
Według danych ze strony internetowej "Radzima.net" , w powiecie postawskim istniało jeszcze 26 osad. Są to:
- Borowe
- Hatówki
- Uzła wielka
- Adamkowo
- Kurdy
- Woroniec
- Krynica
- Korczak
- Marcinówka
- Woropajewo
- Ośinówka
- Paszkowo
- Pietrowszczyzna
- Romanowszczyzna
- Walerianowo
- Wincentowo
- Zaostrowie
- Zośno
- Hurtowo
- Świły
- Birwita
- Brzozówka
- Klenina
- Kozły
- Nanos
- Narucie
Tematy powiązane: lista osadników powiatu postawskiego http://postawyiokolice.blogspot.com/2012/10/lista-osadnikow-powiatu-postawy.html
Mój ojciec i jego trzy siostry, mieszkali w Worońcu. Dziadek Mieczysław Krasilewicz był osadnikiem wojskowym. Jego krewni najprawdopodobniej do dziś mieszkają w Czarnym na Białorusi. Dziadek jest na Pana liście jako właściciel ziemi (osada 27, osadnik 3) Dziękuję i pozdrawiam (tomkrzysz@interia.pl)
OdpowiedzUsuńMoj dziadek Franciszek RUSIECKI mieszkal w Szymkowszczyznie - byl osadnikiem wojskowym (por. WP) babcia Maria Rusiecka (zd von Spalve) i trzema corkami - Halina, Irena i Janina. Dziadek zostal wywieziony przez NKWD do Minska i tam zginal, babcia z corka Janina zostala wywieziona do Kazachstanu - skad wyszla z Armia Andersa.Corki irena i Halina tez przezyly wojne i mieszkaly w Krakowie. Janina po wojnie pozostala w Anglii.
OdpowiedzUsuńDzien dobry
OdpowiedzUsuńMoj dziadek por WP Franciszek RUSIECKI i moja babcia MARIA (z domu von SPALVE) z trzema corkami – Halina, Irena I Janina mieszkali w Szymkowszczyznie. Akt nadawczy, ktory pzostal caly cas w posiadaniu naszej rodziny przekazalem synowi. Moja matka Halina wyjechala z mezem w 1938 roku do Krakowa. W 1939 roku dzadka NKWD zabralo do wiezienia w Minsku gdzie zostal zamordowany, a babcie z najmlodza siostra Janina wywieziono do Kazachstanu, z kad wyszly do Iranu z armia gen. Andersa. Historie Janiny opisal M. Wankowicz w ksiazce “Monte Cassino” (sanitariuszka Janeczka). Irene przed wywozka uratowalo to, ze w tym dniu poszla do znajomej rodziny Sokolowskich. W 1948 wrocila do Polski jako repatriantka.
Jesli zyja jeszcze jacys znajomi mojej rodziny to bardzo prosze o kontakt – moj adres wojciech.karpinski@numericable.fr
Pozdrawiam
Wojciech Karpinski