Losy żołnierzy 23. Pułku Ułanów Grodzieńskich Wileńskiej Brygady Kawalerii, walczącej we wrześniu 1939 r. w składzie odwodowej Armii „Prusy” nierozerwalnie związały się z regionem opoczyńskim. Szlak odwrotowy kresowych ułanów znaczony był licznymi potyczkami z wrogiem, ale i żołnierskimi mogiłami, które znajdują się na cmentarzach w Sławnie, Opocznie, Gielniowie czy Przysusze. Warto więc przybliżyć choćby zarys wydarzeń, które stały się udziałem 23. Pułku Ułanów w naszych okolicach. W odtworzeniu tych wydarzeń pomagają zachowane relacje żołnierzy Pułku.
Swój pobyt w regionie opoczyńskim 23. Pułk Ułanów Grodzieńskich rozpoczął 7 września rano. Przemieszczając się z okolic Przedborza i Niewierszyna Pułk kierował się na Sulejów, by ześrodkować się w kompleksie leśnym w Jaksonku. Do Sulejowa skierowany został jedynie niewielki patrol pod dowództwem oficera ordynansowego wachmistrza podchorążego Rajmunda Rodziewicza, mający na celu wybadanie sytuacji w miasteczku. Pobyt w Jaksonku trwał około czterech godzin, po czym dowódca Pułku ppłk dypl. Zygmunt Miłkowski wydał rozkaz przemarszu w kolumnach szwadronowych w stronę Opoczna. Szybki wymarsz był spowodowany rosnącym zagrożeniem ze strony niemieckiego lotnictwa intensywnie operującego w tym rejonie.
Pułk otrzymał także istotne wzmocnienie w postaci 2. baterii 3. Dywizjonu Artylerii Konnej, dowodzonej przez por. Edwarda Partuma. W przeciągu następnych kilku dni okazało się to bardzo dla ułanów korzystne. Znacznym wsparciem w walce z niemieckimi oddziałami pancernymi okazała się także nowoczesna broń przeciwpancerna w postaci karabinów wz. 35 „Ur”, które w momencie mobilizacji znalazły się na wyposażeniu szwadronów 23. Pułku Ułanów i były używane z dużym powodzeniem.
Podczas przemarszu drogą Sulejów-Opoczno pododdziały Pułku były często atakowane, także przez miejscowych dywersantów (koloniści niemieccy). Do dramatycznego wydarzenia doszło 7 września w Mniszkowie, gdzie pułkowy pluton kolarzy został zaskoczony od tyłu przez niemieckie samochody pancerne. W wyniku gwałtownego starcia śmierć poniosło kilku żołnierzy a kolejnych kilku zostało ciężko rannych. Pośród zabitych znalazł się kpr. Władysław Pawełkowicz oraz NN ułan o numerze wojskowego znaku tożsamości 237. Wszyscy polegli, dzięki staraniom i bohaterskiej postawie ks. Aleksandra Babskiego zostali pochowani na cmentarzu parafialnym w Sławnie. Ksiądz Babski zadbał także o to, by zachować rzeczy osobiste poległych, które obecnie znajdują się w zbiorach Muzeum Regionalnego w Opocznie.
Mimo strat Pułk dalej kierował się na Opoczno. W pobliskim Kozeninie ułani przygotowali zasadzkę na depczące im po piętach zmotoryzowane oddziały niemieckie. Prawdopodobnie na skutek interwencji mieszkańców i ich usilnych błagań żeby nie rozpoczynać walki w środku wsi, żołnierze udali się kilka kilometrów dalej, w stronę Sławna.
W rejonie Sławna Pułk został zaatakowany z powietrza przez dziewięć niemieckich samolotów. Pierwszy szwadron dostał się pod nieprzyjacielski ogień bardzo pechowo, bo w momencie przechodzenia przez otwarty teren, bez możliwości szybkiego schronienia się. Dowódca szwadronu rtm. Józef Kozicki zapamiętał, że żołnierze natychmiast uformowali specjalny szyk do obrony przeciwlotniczej a drużyna CKM prosto z taczanek otworzyła zmasowany ogień do samolotów. W tym samym czasie dowódca jednego z plutonów por. Jan Wiltowski spieszył swój oddział i również rozpoczął ostrzał nieprzyjaciela ze zwykłych karabinów. Polakom (prawdopodobnie kpr. Dalkowskiemu) udało się zestrzelić jeden z niemieckich samolotów, co bardzo podbudowało ich morale i wolę dalszej walki. Na pokładzie zestrzelonego samolotu szturmowego Henschel Hs 123 A zginął wówczas dowódca niemieckiej 6. Eskadry z 4. Floty Powietrznej – olt. Friedrich Lampe.
W starciu pod Sławnem, które według relacji żołnierzy trwało zaledwie około 10 minut, Pułk stracił ułana Franciszka Łydzińskiego, który również spoczął na cmentarzu parafialnym w Sławnie. Dotkliwa okazała się utrata koni. Jeden z nich został zastrzelony przy wozie łączności, natomiast reszta uciekła przestraszona latającymi na bardzo niskiej wysokości samolotami. Część koni udało się później odnaleźć, kilkunastu ułanów musiało jednak zostać odesłanych do taborów.
Wieczorem 7 września okazało się, że dalszy marsz na Opoczno jest bezcelowy, bo miasto jest już zajęte przez Niemców. Dowódca Pułku ppłk Miłkowski zdecydował więc obejść Opoczno od północy, kierując się na Studziannę i Poświętne. Marsz do wskazanego miejsca odbył się w warunkach nocnych. Był niezwykle ciężki dla wojska, które od kilkudziesięciu godzin nie otrzymywało żadnego zaopatrzenia, ani dla żołnierzy ani dla koni. Ułani praktycznie nie spali już kilka nocy z rzędu, podczas marszu mimowolnie zasypiali na koniach, powodując opóźnienia i przerywanie kolumny. Sił nie dodawał częsty widok mijanych, rozbitych polskich taborów, martwych żołnierzy, koni czy zniszczonych domostw. Pomimo trudów Pułk osiągnął Studziannę rankiem 8 września. Niestety próżną okazała się nadzieja, że będzie można tutaj nawiązać kontakt z dowództwem lub kimkolwiek z macierzystej Wileńskiej Brygady Kawalerii, od której Pułk odłączył się kilka dni wcześniej.
Pobyt w Studziannie trwał kilka godzin niezbędnych do zorientowania się w sytuacji i przede wszystkim do choć częściowej regeneracji sił. Dowódca Pułku podjął tutaj decyzję marszu w stronę Przysuchy, gdzie znajdowały się duże kompleksy leśne.
W okolicach Drzewicy 23. Pułk Ułanów Grodzieńskich napotkał na swojej drodze oddziały innej, bardzo dobrze im znanej polskiej jednostki – 81. Pułku Strzelców Grodzieńskich, który uwikłany był w bój w pobliskim lesie Parchowiec. W pobliżu skrzyżowania dróg Opoczno-Przysucha oraz Końskie-Odrzywół (tzw. Krzyżówki Gielniowskie) doszło do kontaktu w wrogiem. Polacy natknęli się na dużą niemiecką kolumnę zmotoryzowaną. Zapadła natychmiastowa decyzja o ataku. Pierwsze dwa pojazdy kolumny zostały zniszczone ogniem z działek przeciwpancernych. Widząc to, reszta pojazdów próbowała bezskutecznie, w nieładzie i pośpiechu wycofywać się.
Tak wspomina starcie dowódca 4. szwadronu por. Bolesław Janowski: „Wykorzystując chwilę przerwy w ruchu wojsk niemieckich podciągnęliśmy do szosy dwa działa 3. DAK, dwa działka ppanc. i pluton CKM, które zajęły prowizoryczne stanowisko ogniowe. Po chwili zbliżyła się kolejna kolumna zmotoryzowanej jednostki niemieckiej. Działa i CKM otwierają ogień. Na szosie powstaje piekło, płonie benzyna, krzyki rannych. Motocykliści zeskakują do rowów. Nie spiesząc się likwiduję moim szwadronem konno niedobitki rozbitej kolumny zmotoryzowanej nieprzyjaciela, biorąc 12 jeńców. Pułk spokojnie przechodzi na drugą stronę szosy.”
Bardzo ciekawa jest także relacja ppor. Zdzisława Sas-Bilińskiego z 3. szwadronu: „Pułk w szykach luźnych doszedł na odległość 300 m od szosy. W momencie, gdy jedna kolumna niemiecka przeszła, pluton szpicy galopem przeszedł przez szosę a ja z moim oddziałem zająłem stanowiska obronne okrakiem na szosie, wysuwając RKM, działo ppanc. i rusznicę przeciwpancerną, ubezpieczając spieszonym plutonem. W tym czasie Pułk galopem przeskakiwał szosę. W momencie, gdy 1. Szwadron, Dowództwo Pułku, Pluton Łączności przeskoczyły przez szosę, ukazała się na pełnych światłach, z dużą szybkością idąca kolumna samochodów niemieckich. Dopuściłem kolumnę na odległość 300 m i dałem sygnał do otwarcia ognia. Na szocie powstało istne piekło. Trafione pierwsze samochody zaczęły się palić, z samochodów zaczęli wyskakiwać niemieccy żołnierze i zaczęli uciekać do tyłu. Następne samochody niemieckie, nie mogąc zahamować, wpadały na palące się już wozy. W tę masę bez przerwy strzelała nasza broń maszynowa i działko. Trwało to może 15 minut, gdy zielona rakieta dała nam znać, że cały Pułk przeskoczył szosę. (…) Niemce byli tak zaskoczeni, że mało kto strzelał do nas a uciekali do tyłu.”
W rejonie Krzyżówek Gielniowskich Pułk stracił wówczas pchor. rez. Okulicza a ranni zostali st. uł. Symonowicz, uł. Olszewski oraz ppor. Sas-Biliński. Tragiczny okazał się los pułkowego taboru, który znajdując się kilka kilometrów w tyle, przy podejściu do szosy został praktycznie całkowicie rozbity przez niemiecką broń pancerną.
Po starciu 23. Pułk Ułanów Grodzieńskich przeszedł szybkim marszem w lasy przysuskie, które według relacji żołnierzy osiągnął 9/10 września 1939 r., opuszczając tym samym region opoczyński. Rozpoczął się kolejny, dramatyczny etap walki o przetrwanie.
Wiktor Pietrzyk - Muzeum Regionalne w Opocznie. Na blogu "Miasto Postawy i okolice" artykuł został opublikowany za zgodą autora, serdecznie dziękuję.